17 dzień - Polska
Ostatni dzień wyprawy. Wielkie dzięki dla Towarzysza Jacka:)
Za duchowo-esemesowe towarzystwo i wsparcie - podziękowania dla Aldony, Macieja i oczywiscie Nietylkopobułki Wojtka. Dzięki Kochani:D
Postaram się uzupełnić te suche wpisy kilometrażowo-miejscówkowe o tekst i zdjęcia.
Szybkie podsumowanie:
żadnego laczka nie złapaliśmy (cud czy co?)
za to w moim rowerze napęd został zarżnięty prawie na śmierć.
Jedno zatrucie pokarmowe dwudniówkowe Jacka, a ja miałam parę mało spektakularnych wywrotek przy prędkosci niemal zerowej na ukraińskich wybojach (skończyło sie na siniakach)
Ukraina to niezwykle interesujący kraj, dała momentami nieźle w kość, wrażenia bezcenne:) Dane było zaledwie jej troszeczkę posmakować, ale przecież zawsze można tam wrócić. Co też mam zamiar zrobić:)
Rumunia dalej barwna i życzliwa. Przynajmniej tam, gdzie byliśmy.
Węgry i Słowacja - bylismy właściwie tylko chwilowo przejazdem, i juz gonił nas czas, więc jeżeli się zmobilizuję, to napiszę pod odpowiednimi datami o wrażeniach.
Ten ostatni dzień miał byc właściwie taki, że z Zagórza mielismy pojechać pociągami do Rzeszowa. Jednak na stacji pkp w Zagórzu - a kuku - okazało się, że ni cholery nie pojedziemy. Podszedł do nas pan kierowca autobusu zastepczego za pociąg i zaczął nam zawile i kilkukrotnie tłumaczyć, że nie umiemy czytać rozkładu jazdy, że wisi jakaś karteczka, że są jakies małe literki k oznaczajace że interesujące nas pociągi nie jeżdżą. No dobra, pan sobie potłumaczył, ale co z tego:) Potem zaczął mówić, że by nas wziął z rowerami, ale nie weźmie, bo potem tłum turystów z plecakami nie będzie miał gdzie włożyć plecaków (jeżeli w luku autobusu bedą nasze rowery) I zaproponował, żebysmy jechali do Sanoka, i tam prosili kierowców. Dość skołowani, a również poirytowani(w końcu o nic go nie prosiliśmy, a z przemowy kierowcy nie wynikało jasno, czy nas chce wziąść, czy też nie) pożegnaliśmy się z panem i pojechaliśmy do Rzeszowa rowerami i tyle.
Niestety droga była z tych głównych, a potem zrobiła się jeszcze główniejsza - więc dla mnie to był koszmar, mimo ruchu zapewne mniejszego niż normalnie w tygodniu. Za to satysfakcja bezcenna (przybylismy do Rzeszowa przed tym samym panem kierowcą - on jeszcze jechał do Jasła) - widział nas, ale czy poznał? Nie wiem. W każdym razie nie zamachał:(
Tłum turystów z plecakami wysiadł z jego autobusu w liczbie jednego oplecakowanego + paru podróżnych bezbagażowych:D
Nie mam za złe, skąd. W sumie nawet zabawne:)
Gdyby tylko ta droga nie była taka główna, to by było zupełnie okej. Po prostu psychicznie bylismy przygotowani na 30-kilometrowy lajcik, a wyszło, że musielismy dłużej i pod presją, że nam pociąg zwieje jak za wolno pojedziemy.
Byliśmy 2 godziny przed odjazdem, więc jeszcze zdązylismy sie najeść i zakupy zrobić na drogę w pociągu.
Pierwszy raz zabrano mi w pociągu piwo (miałam jedno, ale zdązyłam prawie całe wypić:) Wiem, że nie wolno alkoholu w pociagu, to z jednej strony, ale jak to się ma do tego, że potrafią jechać kolesie nawaleni jak bąki i doprawiać się jeszcze na zaś, robić burdel i im jakoś nie zabierają.
No dobra, w tym pociagu akurat bałaganu nie było, nawet tłoku nie było.
Odżałuję jakos te dwa ostatnie łyki.
Ale dodatkowo wyszli jacyś panowie zapalić na peron w Krakowie Płaszowie - w sumie miło z ich strony, bo nie dymyli na korytarzu - i tez rozumiem, ze na peronach zakaz palenia. Hehe, ale jesli podchodzi do nich czterech ochroniarzy, z których dwóch też akurat pali, i każą gasić cigarety panom, bo na peronie nie wolno, to już trochę coś nie halo:)
Dobra, dobra, czepiam się po prostu.
I tak było cudownie.