Poznań Malta - Zieliniec - Gruszczyn - Kobylnica - Paszcza Zielonka - Tuczno - i tu mi sie odechciało do Gniezna jechać - Wrończyn - Pobiedziska -Promno -Promienko - Biskupice -Uzarzewo -Gruszczyn - Malta - do domu pogoda bardzo ładna, w odcinku jednym polnobłonistym utknęłam w błocie jak w cieście. Przyjemnie, szkoda ze bez towarzystwa. Nie wiem czy to moje wymysły, czy brak kondycji, ale mam wrazenie ze tylna opona wręcz mi się klei do asfaltu:) a no i miałam przejechać 100 km w intencji, ale w sumie bardzo mnie rozbawiło jak zobaczyłam ile wyszło ostatecznie...
do Jarocina pekapem. Z Jarocina z Wojtkiem przez różne miejscowości z których nazw zapamietałam Chociczę, Murzynowo Leśne i Teresę. Chcieliśmy wjechać na Górę Konwaliową ale nie znaleźliśmy kędy to zrobić. Dużo śniegu i lodu. Dojechaliśmy do Środy i stamtąd wrociłam do Poznania. Rower jak bałwan ja też jak bałwan. Mam tez fotkę bałwana prawdziwego ale nie chce mi sie na razie zamieszczać.
pojechałam coś sprawdzić a potem jako że już byłam i tak koło Malty to sobie zrobiłam małe kółko, nawet nie było tak ślisko jak myślałam. W drodze powrotnej miałam okazję poćwiczyć zen bo kolo gadajacy przez komórkę w ogóle mnie nie widział i prawie we mnie wjechał, a to ja miałam kurde pierszeństwo i byłam oświecona i z tyłka i z przodka. Już już mi prawie wyskoczył wyraz na k ale powiedziałam tylko kur, a przed wa sie powstrzymałam. Ćwicze opanowanie i nieagresję oraz dobry humor. Ale pobłogosławić, to już mu nie poblogosławiłam.
Miało być do Giecza ale nie było ponieważ growi odwołało. Wojtek jednak chciał jechać więc postanowilismy pojechać razem. Pojechalismy w kierunku Jarocin zakładając ze jedziemy a jakby co to wejdziemy w pociąg i Wojtek w swoja a ja z powrotem. Tak i zrobiliśmy. Wyjechalismy z miasta a tam zadymka i zamiotka snieżna. Miejscami dosc sliśko, wiatr czasem naprzeciwryjny ale głównie boczny , cały czas mnie spychało na pobocze. Było bardzo smiesznie ponieważ zaspy miejscami były spore, a i nie brakowalo podstepnych zasadzek w postaci kałuż niby zamarznietych i przykrytych sniegiem ale lód pekał nawet pod chudą wiewiórką. Dojechaliśmy do Środy i tam na dworcu sie pożegnalismy, po zjedzeniu bardzo dobrych nalesników. Widzieliśmy jakies 7 saren, jednego lisa bardzo blisko oraz dziwnego zająca. Wyjazd bardzo udany. Wojtek a za nim nicość:
Giant w zaspie:
zasadzka: tu sobie jechałam i nagle trzask chlup i kupa śmiechu: