Kolejny wypad na stawy milickie
Niedziela, 13 lipca 2008
· Komentarze(1)
Kategoria niekoniecznie po bułki
Kolejny wypad na stawy milickie z Jatylkopobułki.
Najpierw samotnie pociagiem do Żmigrodu z Poznania,
potem z Bułkami ruszylismy i tak nam sie nie chciało (a może to mnie tylko sie nie chciało) szybko jechać, bo było tak ładnie, i jakos nie widziałam potrzeby się spieszyć. Podziwialismy wiec sobie okoliczności przyrody i tak sobie jechaliśmy turystycznie...bez errorów oczywiscie sie nie obyło, ale nic to. Pokretna drogą dotarlismy do Milicza, zjedlismy tortille i wypilśmy kawę bo jakos potwornie głodna sie zrobilam,i wpadlam na pomysł że znowu beda trudnosci z dotarciem na pociąg...a tu wiater po gębie naprzeciwny, ja nagle jakos kiepsko sie poczułam i zesłabłam jak chyba nigdy jeszcze w tym roku, szczęsliwie Pobulki mnie od wichury osłonił i pokulalismy sie do Jarocina okreznymi drogami, bo miałam jakis sygnał od instynktu żeby absolutnie sie nie pchać na główną...Kulalismy sie dosc powoli, chociaż jak na te warunki, i tak niezle. Po czym w pewnym momencie chyba wreszcie zadziałały spozyte batony Ikar i Geisha, kryzys mi minał, zaczeło sie błyskać i to tez chyba podziałało na tempo, koniec końców zdązylismy na pociąg 21.13 z Jarocina (to był jakiś cud) i to w istnej scianie deszczu i w akompaniamencie piorunów. MIłe panie konduktorki nie czepiały sie mnie że rower ustawiłam w miejscu nieprzewidzianym dla rowerów...potem juz do domu, po drodze tylko zakupiłam piwo na zakwasy i fajki dla relaksu.
Było jak zwykle niezwykle!
Jatylkopobułki, dzieki za towarzystwo i za osłonę w drodze powrotnej!
I jak fajnie że cały czas zostało tyle do eksploracji w tym rejonie, który jest przesliczny!
Najpierw samotnie pociagiem do Żmigrodu z Poznania,
potem z Bułkami ruszylismy i tak nam sie nie chciało (a może to mnie tylko sie nie chciało) szybko jechać, bo było tak ładnie, i jakos nie widziałam potrzeby się spieszyć. Podziwialismy wiec sobie okoliczności przyrody i tak sobie jechaliśmy turystycznie...bez errorów oczywiscie sie nie obyło, ale nic to. Pokretna drogą dotarlismy do Milicza, zjedlismy tortille i wypilśmy kawę bo jakos potwornie głodna sie zrobilam,i wpadlam na pomysł że znowu beda trudnosci z dotarciem na pociąg...a tu wiater po gębie naprzeciwny, ja nagle jakos kiepsko sie poczułam i zesłabłam jak chyba nigdy jeszcze w tym roku, szczęsliwie Pobulki mnie od wichury osłonił i pokulalismy sie do Jarocina okreznymi drogami, bo miałam jakis sygnał od instynktu żeby absolutnie sie nie pchać na główną...Kulalismy sie dosc powoli, chociaż jak na te warunki, i tak niezle. Po czym w pewnym momencie chyba wreszcie zadziałały spozyte batony Ikar i Geisha, kryzys mi minał, zaczeło sie błyskać i to tez chyba podziałało na tempo, koniec końców zdązylismy na pociąg 21.13 z Jarocina (to był jakiś cud) i to w istnej scianie deszczu i w akompaniamencie piorunów. MIłe panie konduktorki nie czepiały sie mnie że rower ustawiłam w miejscu nieprzewidzianym dla rowerów...potem juz do domu, po drodze tylko zakupiłam piwo na zakwasy i fajki dla relaksu.
Było jak zwykle niezwykle!
Jatylkopobułki, dzieki za towarzystwo i za osłonę w drodze powrotnej!
I jak fajnie że cały czas zostało tyle do eksploracji w tym rejonie, który jest przesliczny!