najpierw nadwarciańskim do Puszczykowa, potem do Mosiny ale nie asfaltem tylko laskiem, z Mosiny wjechaliśmy gdzieś żeby poszukać szlaku pieszego i go rzeczywiście znaleźliśmy, jechaliśmy jechaliśmy aż znaleźliśmy się w Iłówcu, gdzie miał być dziwny święty Wawrzyniec. No i był.
Przy okazji pogadaliśmy z bardzo sympatycznym Szwedem Christianem, który właśnie jechał sobie na rowerze do Tajlandii i był obładowany jak jasna cholera. Jak usłyszeliśmy że Tajladia, długo żeśmy się wspólnie śmiali (no ale oczywiście uwierzyliśmy). To dopiero był poczatek wyprawy, wszystko było takie nowiutkie i czyste (łacznie z naszym nowym znajomym:) Jeśli spotkacie na maxa obładowanego Szweda na niebieskiej Konie, to będzie właśnie Christian:D
potem pojechaliśmy do Brodnicy, a potem już wracaliśmy borem lasem, a od Mosiny już asfaltem.
Część druga weekendu, czyli trasami bardzo okrężno leśnymi do Obrzycka. I jak w piątek niby był piasek, to w sobotę to dopiero był mega-piach, czyli ubaw był po ośki i tak przez 40 km, tylko ilośc piasku się zmieniała od straszliwej do w miarę przejezdnej. W kolekcji święty z szypą i święty z wiosłem oraz ze dwóch Wawrzyńców. Nocleg w Zielonejgórze koło Obrzycka. Żałuję że czasu nie spisałam, bo średnia musiała być mega kosmicznopiaskowa, obstawiam 16 na godzinę jak nie mniej....:D
Poznań - Wągrowiec, przez Paszczu Zielonku. Nocleg w Potulicach. Dokładna trasa poźniej. Nie spisałam czasu z licznika niestety (o ja gapa), przypuszczam że średnia z racji piachów i lejzi nastrojenia - jakoś w okolicach 19/h Ekipa: Aldona, Maciej, Jacek i ja.