Najpierw waggiem na basen - niby miało być 6 wolnych torów a były wolne 2..:/ w dodatku byłam na torze z Panem Morsem, który skutecznie blokował tor i się nie można było rozpedzić zawsze kiedy się chciało. No ale co, Pan Mors ma takie samo prawo jak i ja:) Na szczęście było nas na torze razem czwórka wiec jeszcze się dawało popływać. Potem na Maltę pogadać chwilę z Jacem i odebrac z cyklo moje stare pedały korbę i inne takie. Potem na zakupy w Starym Kulczykowie. I w chatę.
najpierw na basen zakupić karnet na zajęcia dla Anki i siebie. potem do cyklo zostawić rower żeby mu trochę zmienili składniki... a potem potem z cyklo do chaty. przy okazji sprawdziłam,że na basen drogą okrężną jest 7 km z kawałeczkiem.
Komańcza - Rzepedź - Szczawne - Kulaszne - Zagórz - akuku pociagu nie ma - Sanok - Brzozów - Rzeszów - pociąg i do Poznania
Ostatni dzień wyprawy. Wielkie dzięki dla Towarzysza Jacka:) Za duchowo-esemesowe towarzystwo i wsparcie - podziękowania dla Aldony, Macieja i oczywiscie Nietylkopobułki Wojtka. Dzięki Kochani:D
Postaram się uzupełnić te suche wpisy kilometrażowo-miejscówkowe o tekst i zdjęcia. Szybkie podsumowanie: żadnego laczka nie złapaliśmy (cud czy co?) za to w moim rowerze napęd został zarżnięty prawie na śmierć. Jedno zatrucie pokarmowe dwudniówkowe Jacka, a ja miałam parę mało spektakularnych wywrotek przy prędkosci niemal zerowej na ukraińskich wybojach (skończyło sie na siniakach) Ukraina to niezwykle interesujący kraj, dała momentami nieźle w kość, wrażenia bezcenne:) Dane było zaledwie jej troszeczkę posmakować, ale przecież zawsze można tam wrócić. Co też mam zamiar zrobić:) Rumunia dalej barwna i życzliwa. Przynajmniej tam, gdzie byliśmy. Węgry i Słowacja - bylismy właściwie tylko chwilowo przejazdem, i juz gonił nas czas, więc jeżeli się zmobilizuję, to napiszę pod odpowiednimi datami o wrażeniach.
Ten ostatni dzień miał byc właściwie taki, że z Zagórza mielismy pojechać pociągami do Rzeszowa. Jednak na stacji pkp w Zagórzu - a kuku - okazało się, że ni cholery nie pojedziemy. Podszedł do nas pan kierowca autobusu zastepczego za pociąg i zaczął nam zawile i kilkukrotnie tłumaczyć, że nie umiemy czytać rozkładu jazdy, że wisi jakaś karteczka, że są jakies małe literki k oznaczajace że interesujące nas pociągi nie jeżdżą. No dobra, pan sobie potłumaczył, ale co z tego:) Potem zaczął mówić, że by nas wziął z rowerami, ale nie weźmie, bo potem tłum turystów z plecakami nie będzie miał gdzie włożyć plecaków (jeżeli w luku autobusu bedą nasze rowery) I zaproponował, żebysmy jechali do Sanoka, i tam prosili kierowców. Dość skołowani, a również poirytowani(w końcu o nic go nie prosiliśmy, a z przemowy kierowcy nie wynikało jasno, czy nas chce wziąść, czy też nie) pożegnaliśmy się z panem i pojechaliśmy do Rzeszowa rowerami i tyle. Niestety droga była z tych głównych, a potem zrobiła się jeszcze główniejsza - więc dla mnie to był koszmar, mimo ruchu zapewne mniejszego niż normalnie w tygodniu. Za to satysfakcja bezcenna (przybylismy do Rzeszowa przed tym samym panem kierowcą - on jeszcze jechał do Jasła) - widział nas, ale czy poznał? Nie wiem. W każdym razie nie zamachał:( Tłum turystów z plecakami wysiadł z jego autobusu w liczbie jednego oplecakowanego + paru podróżnych bezbagażowych:D Nie mam za złe, skąd. W sumie nawet zabawne:) Gdyby tylko ta droga nie była taka główna, to by było zupełnie okej. Po prostu psychicznie bylismy przygotowani na 30-kilometrowy lajcik, a wyszło, że musielismy dłużej i pod presją, że nam pociąg zwieje jak za wolno pojedziemy. Byliśmy 2 godziny przed odjazdem, więc jeszcze zdązylismy sie najeść i zakupy zrobić na drogę w pociągu. Pierwszy raz zabrano mi w pociągu piwo (miałam jedno, ale zdązyłam prawie całe wypić:) Wiem, że nie wolno alkoholu w pociagu, to z jednej strony, ale jak to się ma do tego, że potrafią jechać kolesie nawaleni jak bąki i doprawiać się jeszcze na zaś, robić burdel i im jakoś nie zabierają. No dobra, w tym pociagu akurat bałaganu nie było, nawet tłoku nie było. Odżałuję jakos te dwa ostatnie łyki. Ale dodatkowo wyszli jacyś panowie zapalić na peron w Krakowie Płaszowie - w sumie miło z ich strony, bo nie dymyli na korytarzu - i tez rozumiem, ze na peronach zakaz palenia. Hehe, ale jesli podchodzi do nich czterech ochroniarzy, z których dwóch też akurat pali, i każą gasić cigarety panom, bo na peronie nie wolno, to już trochę coś nie halo:) Dobra, dobra, czepiam się po prostu.