Petrova - Leordina - Viseu
No i jesli wczoraj cos mi dało w kosc, to tego dnia o tym zupełnie zapomniałam wjezdzajac na tą przełęcz (to dopiero mi dało do wiwatu)
A jesli wczoraj wydawalo mi się, że juz wiem co to znaczy zjezdżać po serpentynach, to tez dziś to zostało powaznie zweryfikowane:)
A teraz szczegołowiej:
W Petrovej podjechalismy na sniadanie przed sklep - tu była dopiero miejscówka do obserwacji przeciętnego poranka w małej miejscowości:)
Rozsiedlismy sie pod czyms w rodzaju baru, po drugiej stronie był tak zwany alimentari czyli spożywczak (no i znowu kawa do sniadania - luksusy)
i można było sie pogapić:
a to na popa w czerni któremu matka z wózkiem prezentowała swoja pocieche (pociecha sie poryczała, mimo ze pop był bardzo sympatyczny)
na pana z kosą, który przemaszerowal obok nas ze 3 razy, a jeszcze po drodze spotkał znajomego i razem chyba sprawdzali jakość tejże kosy
na babiny w chustkach
na fajne dziewczyny i na fajnych chłopaków
na Cyganki w kolorowych kieckach i Cyganów w kapeluszach
na konie i wozy
z pania z baru mozna było porozmawiać (ograniczony do paru wyrazów rumuński starczył zeby sie dowiedziec, ze pani była w Polsce kiedyś;)
Co pamietam jeszcze...w Moisei gdzie zjedlismy lody, wisiała czarna flaga na sklepiku
W Viseu de Sus wjechaliśmy prosciutko w festyn - mnóstwo ludzi, balonów, dzieciaków, straganów
W Borszy ominęło nas oglądanie zabytkowej drewnianej cerkwi, bo żesmy na nia po prostu nie trafili, za to przejazd przez Borszę był dłuuuuugi, po chropowatych płytach, i jakby cały czas lekko pod górkę.
Potem zaczeliśmy wjeżdżac na przełecz Prislop (1416) serpentyną
Ja się wlokłam na koncu z szybkoscia mniej wiecej 9 km/h, w porywach do 12 (ale rzadkie to były porywy), dzieki temu zobaczyłam lisa;)
Widoki były coraz to ładniejsze i coraz to rozleglejsze, a na samej przełeczy budowano cerkiew.
Zjazd był rzecz jasna bardziej zapierajacy dech niz poprzednie - dziwnie było patrzec sie na drzewa, pedałowac wcale nie trzeba było żeby osiagac niezłe predkosci, ale trzeba było za to uwazac na samochody i dziury w asfalcie.
Przez ładną wioskę o nazwie Carlibaba (ciurlibaba;) ino zesmy smignęli, ale zdażyła mi sie spodobac cerkiew wymalowana w jakies diabły;) pewnie to był Sąd Ostateczny;)
W Ciocianesti (ciocia-nie-śpi) znaleźlismy nocleg, z smaczną i bardzo obfitą międzynarodowa kolacją (oprócz nas był tam Niemiec podróżujący na motorze - faaaaajny był, sympatyczna rodzina - ona - Francuzka, kolekcjonująca Art Deco, on - Anglik jajcarz kolekcjonujacy broń, i cicha córeczka - grzeczny podlotek)
Własciciel nieźle sobie radził z angielskim, a jeszcze lepiej z francuskim, i starał sie bardzo o przyjacielska atmosferę podczas kolacji
Miło bedę tę kolacje wspominać:)
przed wjazdem na Prislop:
rower dawał radę przez cała wyprawę, praktycznie bezawaryjnie poszlo...:
po drodze napotkałam sympatycznego źrebaczka:
coraz wyżej i wyżej:
a to chyba jedyna fotka, jaką mam z samej przełęczy:
a ta kolorowa dziwna budka to przystanek:
kilkanaście kroków od miejsca gdzie spaliśmy, był taki nowy monastyrek, nieduży
to nie jest moje zdjęcie, tylko Jarka, ale zrobił moim aparatem, to sobie pozwolilam zamieścić:
podobno w środku nie jest jeszcze wymalowany, a to z powodu, że malarze świetych sa bardzo drodzy....i miejscowości jeszcze na to nie stać.