Probota - Tatarusi - Uda -
Wtorek, 3 lipca 2007
· Komentarze(2)
Kategoria wyprawa Rumunia
Probota - Tatarusi - Uda - Forasti - Draguseni - Crisesti - Dumbrava - Targu Neamt - Vanatoru Neamt - Leghin - Stanca - Pataligeni - Pipirg - Hangu
Własciwie jedyny teren podczas całej tej wyprawy - ale jaki....
to miał być taki skrót;)
Skrót skończył się bładzeniem po małych wioskach rumuńskich, gdzie kazdy pytany o drogę bardzo chętnie odpowiadał, duzo gestykulując i mowiąc oczywiscie w języku rodzimym:)
Koniec końców - jakos się udało odnaleźć:)
Mimo wszystko bardzo mi się ten skrot podobał:)
Z Proboty rankiem wyruszylismy skrótem;) do monastyru w Neamt (dokładnie to nie w samym Tyrgu Neamt, tylko troche dalej, ale o tym później).
Skrót okazał się raczej przedłuzający czas wyprawy:) Było sporo pod góre, i to terenowo - droga nie asfaltowa, tylko wysypana kamlotami (co nie ułatwiało za bardzo), przez jakies małe, urokliwe kolorowe wioski - rzecz jasna bylismy tam swego rodzaju zjawiskiem:)
Mi sie podobał bardzo, bo wiele z dotychczas mijanych miejscowości tez miało charakter "na końcu swiata" ale te - chyba jeszcze bardziej. Ludzie znowu pozdrawiali (w ogóle przez cała nasza podróż namachałam sie i nakrzyczałam "dzień dobry" wiecej niż w ostatniej pieciolatce
- ludzie tu nie czekaja aż ich powitasz, nawet stareńkie babinki pierwsze uprzejmie pozdrawiają, nierzadko życząc jeszcze dobrej drogi (drum bun!) Tak więc jesli wybieracie sie do Rumunii, zasadne będzie opanowanie chociaż dzień dobry i do widzenia...no i dziekuję rzecz jasna:)
Ale tak czy inaczej, jakby nie było miło, aczkolwiek ciężko po tych kamlorach z całym tym bagażem sie wspinać - nie da sie ukryć, żeśmy pobładzili. A jak juz w skrótowym opisie wcześniej wspomniałam - mieszkańcy kolejnych wiosek bardzo starali sie pomóc - no ale co z tego....kiedy po rumuńsku:) Gestykulacji było sporo....
La stynga, la dreapta, inainte, inainte;) no i wszechobecne akolo:) (w lewo, w prawo, prosto - a akolo to slowo-wytrych - czyli "tam";)
Tak wiec od wioseczki, do wioseczki, az w końcu trafilismy:)
W wiosce Foraszti kupilismy sobie napoje, a ja również i papierosy (tym razem z przestroga o skutkach palenia w języku ukraińskim). Własciciel był bardzo nami zainteresowany, pytał się skad jedziemy, i dokad, i czy w Polsce gorąco...Spytałby chętnie pewnie o wiele wiecej - ale ta przepasc językowa..:(
Czasem to aż boli, że nie da się pogadać. I można tylko bezradnie rozłożyc ręce...Własciciel sklepiku był naprawdę podeksytowany:) Krecił sie, oglądał rowery...o cos tam jeszcze pytał...
Ale colę miał okropną;) (For you Cola:) To nic...
Soki w Rumunii zazwyczaj sa naprawde bardzo dobre - te takie klarowne - pyszne! Oczywiscie nie wszystkie co do jednego, ale wiele przetestowanych było pycha.
Batoniki - dopalacze tez bardzo smaczne - Rom i Fagarasz (ani spojrzałam przez ten cały czas na jakies tam snikersy czy liony)
Wyjechaliśmy w końcu na asfalt i skierowalismy się w stronę Targu Neamt. Trochę zaczelo sie zbierac na burzę...w ostaniej chwili zanim lunęło, schronilismy sie na zbawczym przystanku...
Jakis człowiek, mijany potem na drodze, powitał nas; Witamy w Neamt!
W Targu Neamt zjedliśmy pod spozywczakiem po kiełbasie i bananie i dalej w drogę...Bo monastyr do którego jechaliśmy, nie jest w samym Targu Neamt, tylko w pewnej specyficznej bardzo wiosce (Manastirea Neamt).
Specyficznej, ponieważ chyba wszyscy mieszkańcy sa zatrudniani przez gospodarstwo klasztorne...
Monastyr jest potężny, w jego murach były kiedyś szkoły, drukarnia...teraz można (i warto!) tu zwiedzac muzeum, gdzie - dla mnie -najciekawsze były stare prasy drukarskie oraz wielkie stare księgi, zarowno rękopisy jaki i druki...oczywiscie sprzety liturgiczne czy zbiór ikon tez sa interesujące, ja sie jednak skupiłam na ilustrowanych ksiegach:)
W gablotach obok ksiąg prezentowane są tez matryce drukarskie, zarówno metalowe, jak i niewiarygodnie precyzyjne drzeworytnicze - można wiec porównywać odbitkę z matrycą (dla mnie to jest zawsze fascynujące, bo kiedyś tam, dawno temu, byłam w pracowni graficznej przez kilka lat) I tu naprawde pożałowałam ,ze nie moge zrobić zdjęcia...
Nareszcie uslyszalam też (na zewnątrz) jak gra biło - ta deszczułka na zdjęciu ponizej, z drewnianym młotkiem. Nie wiem, czy "biło" to polski odpowiednik nazwy tego instrumentu, rumunska nazwa to toaca. Prosty instrument, a gra pieknie. jak dla mnie, to był prawdziwy koncert:) To było wręcz transowe, az rozdziawiłam gębę;) Byc może mnich, który na tym grał, taki zdolny był?;) Nie widziałam, jak gra, ponieważ odgłos szedł z wieży...
W tym monastyrze byli sami zakonnicy. Turystow znowu niewiele:)
Cerkiew monastyru, to cerkiew Wniebowstapienia Panskiego - jest wielka i wspaniała, z zewnatrz nie malowana, a pieknie zdobiona kolorową ceramiką. Na zewnatrz monastyru znajduje sie jeszcze ksiegarnia, mieszczaca się w budynku dawnego baptysterium.
Po zwiedzaniu - dalej w drogę, trasa po której jechało sporo ciężarówek - wiele krzyzy przydroznych upamiętniajacych miejsce wypadków (jak i u nas...)
Najpierw pod góre, potem w dół, mijając różne miejscowości...Zapamietałam jedna z nich - prawdopodobnie była to Pataligeni - która cala była jedna wielka drewniana koronką - wszystkie bramy, płoty, okiennice, odrzwia - zdobione snycerką (prześliczne:)
Niestety, nie zatrzymalismy sie tam...dopiero potem, przed sklepem jakies dwie miejscowosci pozniej (a nie było juz tam tak koronkowo). Tam zainteresował się nami jakis sympatyczny, dosc zawiany niemłody juz tubylec, i zaczał długi monolog...po rumuńsku rzecz jasna:)
Ale zrozumielismy tyle, że opowiadał o jakims strasznym wypadku drogowym, i miało to chyba na celu ostrzezenie nas, bo na końcu powiedział, bysmy jechali ostrożnie...Zapraszał nas tez do domu na nocleg - powoli sie miało ku wieczorowi - ale sie wykręcilismy, w końcu więc poszedł...Było to jednak bardzo zyczliwe...mimo ze był zalkoholizowany:)
Później mielismy do pokonania jeszcze przełęcz, zapomniałam jak wysoko i nazwy, zjazd w dół do takiego sporego skrzyżowania - i zonk;) Gdzies tu mielismy nadzieje znaleźc noleg, jednak nici z tego, bo zaturystycznione i zajete wszystkie dwa pensjonaty;)
Co było robić - pojechalismy do następnej miejscowości, w której moglibysmy cos znalezc - była oddalona o jakies 20 km. Zaczeło sie robic juz ciemno, wiec się pooswietlaliśmy - a droga znowu zaczeła być widokowa, widac było piekne długie jezioro - przez jakis czas, bo potem juz było za ciemno;)
Dotarlismy do miejscowosci Hangu i tam znaleźlismy nocleg, w ostatniej chwili zdązylismy zrobić zakupy w miejscowym alimentari, no i spotkalismy rodaków-Polaków:) Spali w tym samym budynku, wiec wypilismy sobie jeszcze w barze na dole piwo, i pogadalismy. Oni podróżowali samochodem.
Po piwie, objadłam sie kanapkami jak dzika świnia i spać.
skrót - po wyjeździe na jakaś przestrzeń:)
wieża i brama prowadzaca na dziedziniec monastyru, zdjecie robione z dziedzińca, z wewnatrz -to tu na górze chyba grał zakonnik
piękna i potężna cerkiew Wniebowstapienia
tu - cerkiew Św. Jerzego (prawdopodobnie, bo pewna na 100% to nie jestem) należąca do klasztoru, wbudowana w mur wokół dziedzińca - tu akurat modlił sie zakonnik, wiec tylko zajrzałam i uciekłam;)
biło, czyli toaca -instrument wzywajacy na nabożeństwo
duchowni
Własciwie jedyny teren podczas całej tej wyprawy - ale jaki....
to miał być taki skrót;)
Skrót skończył się bładzeniem po małych wioskach rumuńskich, gdzie kazdy pytany o drogę bardzo chętnie odpowiadał, duzo gestykulując i mowiąc oczywiscie w języku rodzimym:)
Koniec końców - jakos się udało odnaleźć:)
Mimo wszystko bardzo mi się ten skrot podobał:)
Z Proboty rankiem wyruszylismy skrótem;) do monastyru w Neamt (dokładnie to nie w samym Tyrgu Neamt, tylko troche dalej, ale o tym później).
Skrót okazał się raczej przedłuzający czas wyprawy:) Było sporo pod góre, i to terenowo - droga nie asfaltowa, tylko wysypana kamlotami (co nie ułatwiało za bardzo), przez jakies małe, urokliwe kolorowe wioski - rzecz jasna bylismy tam swego rodzaju zjawiskiem:)
Mi sie podobał bardzo, bo wiele z dotychczas mijanych miejscowości tez miało charakter "na końcu swiata" ale te - chyba jeszcze bardziej. Ludzie znowu pozdrawiali (w ogóle przez cała nasza podróż namachałam sie i nakrzyczałam "dzień dobry" wiecej niż w ostatniej pieciolatce
- ludzie tu nie czekaja aż ich powitasz, nawet stareńkie babinki pierwsze uprzejmie pozdrawiają, nierzadko życząc jeszcze dobrej drogi (drum bun!) Tak więc jesli wybieracie sie do Rumunii, zasadne będzie opanowanie chociaż dzień dobry i do widzenia...no i dziekuję rzecz jasna:)
Ale tak czy inaczej, jakby nie było miło, aczkolwiek ciężko po tych kamlorach z całym tym bagażem sie wspinać - nie da sie ukryć, żeśmy pobładzili. A jak juz w skrótowym opisie wcześniej wspomniałam - mieszkańcy kolejnych wiosek bardzo starali sie pomóc - no ale co z tego....kiedy po rumuńsku:) Gestykulacji było sporo....
La stynga, la dreapta, inainte, inainte;) no i wszechobecne akolo:) (w lewo, w prawo, prosto - a akolo to slowo-wytrych - czyli "tam";)
Tak wiec od wioseczki, do wioseczki, az w końcu trafilismy:)
W wiosce Foraszti kupilismy sobie napoje, a ja również i papierosy (tym razem z przestroga o skutkach palenia w języku ukraińskim). Własciciel był bardzo nami zainteresowany, pytał się skad jedziemy, i dokad, i czy w Polsce gorąco...Spytałby chętnie pewnie o wiele wiecej - ale ta przepasc językowa..:(
Czasem to aż boli, że nie da się pogadać. I można tylko bezradnie rozłożyc ręce...Własciciel sklepiku był naprawdę podeksytowany:) Krecił sie, oglądał rowery...o cos tam jeszcze pytał...
Ale colę miał okropną;) (For you Cola:) To nic...
Soki w Rumunii zazwyczaj sa naprawde bardzo dobre - te takie klarowne - pyszne! Oczywiscie nie wszystkie co do jednego, ale wiele przetestowanych było pycha.
Batoniki - dopalacze tez bardzo smaczne - Rom i Fagarasz (ani spojrzałam przez ten cały czas na jakies tam snikersy czy liony)
Wyjechaliśmy w końcu na asfalt i skierowalismy się w stronę Targu Neamt. Trochę zaczelo sie zbierac na burzę...w ostaniej chwili zanim lunęło, schronilismy sie na zbawczym przystanku...
Jakis człowiek, mijany potem na drodze, powitał nas; Witamy w Neamt!
W Targu Neamt zjedliśmy pod spozywczakiem po kiełbasie i bananie i dalej w drogę...Bo monastyr do którego jechaliśmy, nie jest w samym Targu Neamt, tylko w pewnej specyficznej bardzo wiosce (Manastirea Neamt).
Specyficznej, ponieważ chyba wszyscy mieszkańcy sa zatrudniani przez gospodarstwo klasztorne...
Monastyr jest potężny, w jego murach były kiedyś szkoły, drukarnia...teraz można (i warto!) tu zwiedzac muzeum, gdzie - dla mnie -najciekawsze były stare prasy drukarskie oraz wielkie stare księgi, zarowno rękopisy jaki i druki...oczywiscie sprzety liturgiczne czy zbiór ikon tez sa interesujące, ja sie jednak skupiłam na ilustrowanych ksiegach:)
W gablotach obok ksiąg prezentowane są tez matryce drukarskie, zarówno metalowe, jak i niewiarygodnie precyzyjne drzeworytnicze - można wiec porównywać odbitkę z matrycą (dla mnie to jest zawsze fascynujące, bo kiedyś tam, dawno temu, byłam w pracowni graficznej przez kilka lat) I tu naprawde pożałowałam ,ze nie moge zrobić zdjęcia...
Nareszcie uslyszalam też (na zewnątrz) jak gra biło - ta deszczułka na zdjęciu ponizej, z drewnianym młotkiem. Nie wiem, czy "biło" to polski odpowiednik nazwy tego instrumentu, rumunska nazwa to toaca. Prosty instrument, a gra pieknie. jak dla mnie, to był prawdziwy koncert:) To było wręcz transowe, az rozdziawiłam gębę;) Byc może mnich, który na tym grał, taki zdolny był?;) Nie widziałam, jak gra, ponieważ odgłos szedł z wieży...
W tym monastyrze byli sami zakonnicy. Turystow znowu niewiele:)
Cerkiew monastyru, to cerkiew Wniebowstapienia Panskiego - jest wielka i wspaniała, z zewnatrz nie malowana, a pieknie zdobiona kolorową ceramiką. Na zewnatrz monastyru znajduje sie jeszcze ksiegarnia, mieszczaca się w budynku dawnego baptysterium.
Po zwiedzaniu - dalej w drogę, trasa po której jechało sporo ciężarówek - wiele krzyzy przydroznych upamiętniajacych miejsce wypadków (jak i u nas...)
Najpierw pod góre, potem w dół, mijając różne miejscowości...Zapamietałam jedna z nich - prawdopodobnie była to Pataligeni - która cala była jedna wielka drewniana koronką - wszystkie bramy, płoty, okiennice, odrzwia - zdobione snycerką (prześliczne:)
Niestety, nie zatrzymalismy sie tam...dopiero potem, przed sklepem jakies dwie miejscowosci pozniej (a nie było juz tam tak koronkowo). Tam zainteresował się nami jakis sympatyczny, dosc zawiany niemłody juz tubylec, i zaczał długi monolog...po rumuńsku rzecz jasna:)
Ale zrozumielismy tyle, że opowiadał o jakims strasznym wypadku drogowym, i miało to chyba na celu ostrzezenie nas, bo na końcu powiedział, bysmy jechali ostrożnie...Zapraszał nas tez do domu na nocleg - powoli sie miało ku wieczorowi - ale sie wykręcilismy, w końcu więc poszedł...Było to jednak bardzo zyczliwe...mimo ze był zalkoholizowany:)
Później mielismy do pokonania jeszcze przełęcz, zapomniałam jak wysoko i nazwy, zjazd w dół do takiego sporego skrzyżowania - i zonk;) Gdzies tu mielismy nadzieje znaleźc noleg, jednak nici z tego, bo zaturystycznione i zajete wszystkie dwa pensjonaty;)
Co było robić - pojechalismy do następnej miejscowości, w której moglibysmy cos znalezc - była oddalona o jakies 20 km. Zaczeło sie robic juz ciemno, wiec się pooswietlaliśmy - a droga znowu zaczeła być widokowa, widac było piekne długie jezioro - przez jakis czas, bo potem juz było za ciemno;)
Dotarlismy do miejscowosci Hangu i tam znaleźlismy nocleg, w ostatniej chwili zdązylismy zrobić zakupy w miejscowym alimentari, no i spotkalismy rodaków-Polaków:) Spali w tym samym budynku, wiec wypilismy sobie jeszcze w barze na dole piwo, i pogadalismy. Oni podróżowali samochodem.
Po piwie, objadłam sie kanapkami jak dzika świnia i spać.
skrót - po wyjeździe na jakaś przestrzeń:)
wieża i brama prowadzaca na dziedziniec monastyru, zdjecie robione z dziedzińca, z wewnatrz -to tu na górze chyba grał zakonnik
piękna i potężna cerkiew Wniebowstapienia
tu - cerkiew Św. Jerzego (prawdopodobnie, bo pewna na 100% to nie jestem) należąca do klasztoru, wbudowana w mur wokół dziedzińca - tu akurat modlił sie zakonnik, wiec tylko zajrzałam i uciekłam;)
biło, czyli toaca -instrument wzywajacy na nabożeństwo
duchowni