Hangu - Grozavesti - Buhalnita

Środa, 4 lipca 2007 · Komentarze(2)
Kategoria wyprawa Rumunia
Hangu - Grozavesti - Buhalnita - Ruginesti - Bicaz - Ditrau - Gheorgheni (Gyergyoszentmiklos)

Z czystej przyjemności napisania tak długiej nazwy miejscowosci napisalam nazwę węgierską:) A i tak nie wiem, czy się gdzieś nie kopnęłam...
Główna atrakcją był dzis wąwóz Bicaz:)

aaa - ponieważ zamieszczam tu fotki swojego roweru, to pragne zapewnić, że nie, nie zapomniałam sobie usunac czegos tak obciachowego jak odblaski...;)
wrecz przeciwnie, nie mam zamiaru ich usuwać:) ale chetnie wymienię je na odblaski -wiewiórki, o ile ktos takowe posiada;P

W miejscowości Bicaz zjedlismy pycha ciacha:) Przy okazji spotkalismy Cygana Gianniego - bardzo zainteresowany, skąd jestesmy, dokad jedziemy i tak dalej...
Mały cygański chłopak powiedział, patrząc na rowery "fajne biczykleta..." (tak jest, FAJNE zupełnie po polsku)
Ten sam chłopiec bardzo był rozbawiony moim kaskiem, tak ze usmialismy sie razem oboje. Potem machał i machal na pożegnanie:)
Gianni zreszta tez zagadywał troche po polsku, troche po rosyjsku i chyba jeszcze po niemiecku?
Wawóz Bicaz - robił naprawdę wrażenie, mimo ze bardzo turystyczny...Nie umiem tego opisać - zdjęć tez za bardzo tam nie robiłam...jedźcie tam i sami zobaczcie:)
Potem był deszcz, i tajemnicze odgłosy z lasu (niedźwiedzie!) - srednia wzrosla, rzecz jasna;), mimo ze pod gorkę. Jednakze nie były to niedźwiedzie, a bogu ducha winne koniki:)
Przyjechalismy do Gheorgeni, gdzie mielismy nadzieje znaleźć nocleg - ależ dziurawe drogi w tym miasteczku:) Miasto to jest w 90% węgierskie (procent podaję za...za jakims przewodnikiem chyba) - napisy na sklepach - po węgiersku (ledwo się człowiek do tych rumunskich przyzwyczaił, a tu nowe zasadzki;)
Szukalismy i szukaliśmy, ale jakos za drogo bylo, ale nagle miałam olśnienie i podeszłam do jakiegoś sympatycznego pana na ulicy - poprosiłam o pomoc (na dodatek, pan zapytany byl idealnie w moim typie, hehehe)
Umiał po angielsku:) Wsiadł w samochód, pojechalismy za nim, najpierw zaprowadził nas do jednego restauracjo-hotelu (gdzie nie bylo miejsc), wszedł ze mną i tłumaczył, o co chodzi:) Poprosił tez pania recepcjonistkę, by zadzwonila w inne miejsce, potem jeszcze przypomniał sobie o jakims pensjonacie i tam tez z nami pojechał, wszedł i raz jeszcze pomógł wytłumaczyc o co chodzi.(i w tym miejscu, i w poprzednim recepcjonistki mówiły po węgiersku)
Cóż za zyczliwy kraj...jacy serdeczni ludzie...przekonalismy sie o tym nie pierwszy i nie ostatni raz podczas tej wyprawy...
W tym ostatnim pensjonacie, którego byśmy w zyciu sami nie znaleźli (gdzies na obrzeżach miasteczka) zanocowaliśmy.
I musze jeszcze wspomniec o posiłku, na który poszlismy do restauracji, która ani swoim wnetrzem, ani tez polożeniem - ot, na małej uliczce, wcale nie w centrum - nie wróżyła, że jedzenie bedzie jakies wyjątkowe.O rany, jakie cudowne żarcie!
Kotlet po cygańsku - wysmienity!!!
W Gheorgeni był tez sklep rowerowy, w którym kolega kupil sobie nowy bagaznik;) Dokładnie taki sam, jaki miał przedtem:)

jezioro Izvorul Muntelui:


gdzies tam daleko jest miejscowośc Bicaz...a potem Wawóz Bicaz:) widok z zapory:


widok z zapory na jezioro:


mój wierny rumak na zaporze:






przed samym wjazdem w Wawóz Bicaz:



i wreszcie Wąwóz:



przełęcz:

Komentarze (2)

Pamiętam tę cementownie. Megaogromna. Szkoda, że nie chciało mi sie robić zdjęcia.

siwiutki 13:11 wtorek, 6 listopada 2007

Ten wąwóz - niesamowity!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Pięknie ;)

kosma100 06:48 wtorek, 24 lipca 2007
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!