pojechałam wywalić gdzies agresję a przy okazji podlać kwiatki i zobaczyć co z Danusią. Wlokłam sie w jedna stronę, a w druga troche szybciej za sprawą jakiegos chłopaka ktorego wyprzedziłam gdzies na Hetmańskiej.
Do klienta na rozmowę biznesową. Po drodze zaczeło lać, to raz, po drugie, wykonałam efektowną glebę z hukiem na torowisku tramwajowym, ale poza leciutkim obtarciem nogi nic mi sie nie stało, rowerowi tez nic:) Ale co zrobiłam wrażenie na pół ulicy to moje... Potem miałam mały error z łańcuchem...Potem do klienta wparowałam uwalona nieco smarem...Potem wróciłam do domu.
kombinacja asfaltowo-leśna, z wiatrem raz po pysku raz w plecki. Jechałam sobie wolno bo musiałam cos przemyśleć. Ale czasem wiatr naprzeciwny mnie trochę mobilizował a czasem wplecny popychał do przodu:) No i dobrze ze był ten wiatr, bo nikogo dzis mobilizujacego do pedałowania nie spotkałam - dopiero jak wracałam wyprzedził mnie jakiś chłopak, za chwilę go wyprzedziłam ja, gonił mnie troszkę ale już sie nie dałam potem...szkoda że sie wczesniej nie pojawił, bo to było na krótkim końcowym odcinku...
modyfikacja popołudniowa: pojechałam wyegzekwować długi od klienta nastawiona bardzo bojowo. na miejscu okazało sie ze umowy czekają na moj podpis spokojnie od 3 tygodni...wypiłam więc herbatke pokoju i wróciłam do chaty.
do klienta zawieźć sidićku potem na Maltę jedno kołeczko (znowu jakies kombinacje na przejściu ja nie mogę mam teraz opony utwardzone asfaltem:/ potem na deptak kupic sobie loda i zamówić tusz drukarkowy potem do sklepu z mapami gdzie się wsciekłam przy okazji zaczeła we mnie kiełkowac niebezpieczna myśl zwiazana z rowerem kupiłam parę map i bardzo zła wróciłam do domu chetnie bym sie przejechała wieczorem dla uspokojenia jakby dało radę...