wycieczka tempem dość spacerowym, za to w dużej części terenowa. Najpierw do Obornik szlakiem żółtym (w Obornikach zjadłam z łakomstwa aż dwie kiełby, które czułam w żołądku przez kolejne 50 km). Potem trzymaliśmy się rzeczki Wełny, która w lesie uroczo sobie zakręcała - trasa bardzo ładna. Dotarliśmy aż do kolejnej Wełny, tym razem miejscowości i tam skierowaliśmy się na rezerwat Śnieżycowy Jar, potem na Murowaną Goślinę, a jeszcze później pod sklepem spotkaliśmy Maksa, który natrzaskał już tego dnia 150 km i nie zamierzał na tym poprzestawać:) Pogadaliśmy jakis czas, Maks uraczył nas pewną dramatyczną historią..i rozjechaliśmy się w różne strony - Maks w stronę MurGosia a my w stronę Tuczna. Potem przez Kobylnicę, Gruszczyn, i zwykłą dojazdówkę leśną na Maltę i do domu.
z Łagowa do Toporowa, trochę po drodze się pogubiliśmy, jeden rower na holu. Pociąg w Toporowie jeszcze nie był tak zatłoczony, spokojnie weszliśmy, natomiast potem to była istna masakra, ludzie ściśnięci jak sardynki, dużo ludzi zostawało na peronach, bo nie mogli już się wcisnąć.
ponieważ Maciej nie mógł rowerem jeździć z racji tego feralnego bębenka, poszliśmy sobie wszyscy na kajaki:D i zamiast dawać sobie w łydy, dawaliśmy sobie w ramiona. Było bardzo przyjemnie, pogoda do popołudnia śliczna.
Do Zbąszynka pociągiem, potem do Łagowa okrężnie. Byliśmy w czwórkę: Aldona, Maciej, Jacek, ja. Mniej więcej cztery-pięć km przed Łagowem Maciejowi poszedł w diabły bębenek, skutkiem czego dalsza jazda stała sie możliwa tylko na zapobiegliwie zabranej lince holowniczej:) Jak mi się zachce, to wkleję potem trasę i zdjęcia.
z Istebnej z powrotem do Żor 70 km zostało pokonane w tempie 2 godziny 59 minut:D Wszystko dzięki Remigiuszowi, który na czele ekipy narzucał tempo i osłaniał od wiatru. Marcin z Żor zabrał nas samochodem do Poznania, za co serdeczne dzięki! Mam nadzieję, że coś o zlocie potem dopiszę - na razie tyle, że było bombowo po prostu.